Recenzja filmu

O psie, który wrócił do domu (2019)
Charles Martin Smith
Ashley Judd
Jonah Hauer-King

Uwaga, dobry pies!

Mówicie: pies istnieje tylko w ruchu, musi iść jak namagnesowana puchata kulka w stronę swojego człowieka, przez góry, lasy, doliny, bo bez tego nie zasłuży sobie na własny film. A to już, moje
Pieski jest ten nasz, psów, żywot. Jak już robicie o nas film, to zawsze na jedno kopyto. Stara dobra Lassie raz wyznaczyła wam drogę, a wy będziecie się jej trzymać po wsze czasy niczym york swojej ukochanej gumowej piłeczki. Widzicie to mniej więcej tak: pies ma ciężko bez swojego pana - i ok, nie sposób się z tym kłócić. Ale mówicie też: pies istnieje tylko w ruchu, musi iść jak namagnesowana puchata kulka w stronę swojego człowieka, przez góry, lasy, doliny, bo bez tego nie zasłuży sobie na własny film. A to już, moje drogie golce, trochę przesada. My z wilków, nie z owiec, pilnowaliśmy Hadesu, uczestniczyliśmy w starożytnych rytuałach, nie mówiąc już o polowaniach na grubego zwierza u podnóży prehistorycznych lądolodów. Także tego, trochę więcej respektu, bąbelki.



Mimo wszystko doceniam, że w "O psie, który wrócił do domu" próbujecie ograć przynajmniej część najbardziej krzywdzących stereotypów. Bella to czworonóg piękny, dostojny i przyjacielski, ale borykający się z bagażem trudnej przeszłości. Urodzona w pustostanie na przedmieściach Denver, wychowała się bez matki - uprowadzonej przez hycla - w otoczeniu gromady dachowców. Jej kocią rodzinę dokarmia mieszkający nieopodal Lucas, syn weteranki wojennej, pracownik szpitala dla byłych wojskowych i aktywista walczący o zachowanie sypiących się ruder, schronienia dla okolicznej bezpańskiej menażerii. Uroczy młody mężczyzna przygarnia Bellę i od tej pory pies i jego człowiek pozostają nierozłączni. Suczka uczestniczy nawet w terapiach dla weteranów, odkrywając w sobie niezwykłą zdolność do kojenia negatywnych emocji. Tyle że w Denver prawo jest bezlitosne. W domach nie wolno trzymać psów należących do ras obronnych, a Bella, chociaż łagodna jak pisklak, właśnie do takiej została zaliczona. Straż miejska może ją bez pytania zgarnąć z ulicy, zamknąć w schronisku albo uśpić. Lucas podejmuje zatem dramatyczną decyzję: wywozi przyjaciółkę do znajomych mieszkających w innym stanie, ryzykując tym samym długotrwałą i bolesną rozłąkę. Nie bierze jednak pod uwagę, że instynkt "do domu" rozwinął się u Belli w stopniu ponadprzeciętnym. I że cały plan zakończy się wielkim psim eksodusem.



W tym miejscu największym problemem waszego filmu staje się pewna dwutorowość. Z jednej strony mamy kliszę tak wielką, że aż zgrzytają kły - kolejną wersję Lassie, która nie jest nawet za bardzo uwspółcześniona, bo wspomniane wątki ciężkiej sytuacji amerykańskich kombatantów są tutaj w gruncie rzeczy pretekstowe. Bella jest wspaniała, ale już wasze słowa wkładane w jej pysk - w postaci monologów z offu - zdecydowanie mniej. Przypominają mieszankę infantylnej bezpośredniości i dosłownego interpretowania człowieczych zachowań w psiej i raczej niemądrej główce. I jasne, tak pewnie byśmy z wami gadali, gdyby w Boże Narodzenie ktoś rzeczywiście pozwolił nam mówić. Tylko że tych tekstów jest tutaj ciut za dużo, towarzyszą widzom w najbardziej dramatycznych sytuacjach, czasami zwyczajnie utrudniając skupienie się na sednie, czyli wartkiej akcji. Zamiast na słowotok, można było poświęcić więcej miejsca na wykreowanie przekonujących czarnych charakterów, nie poprzestając li tylko na smutnym panu hyclu w okularach, którego ktoś postanowił wyciągnąć z lamusa. Z drugiej strony cudownie, że Bella odnajduje w sobie część pierwotnej wilczej natury i - chociaż łąki, lasy i strumienie nie są jej naturalnym środowiskiem - przeżywa w trakcie wielokilometrowej wędrówki drugą zwierzęcą młodość. Jest to czas wielkiej przygody, trudnych decyzji, zimowego survivalu i niekonwencjonalnych międzygatunkowych sojuszy (a nawet krótkotrwałego matkowania). Czas nabywania doświadczeń i ćwiczenia odpowiedzialności to w gruncie rzeczy materia bardzo ludzka, typowa dla tradycyjnego kina drogi. Właściwym horyzontem filmowych wydarzeń pozostaje więc człowiek. Trochę jednak szkoda, żeście wciąż tak samo narcystyczni.


Dlatego nie mogę się zdecydować - odpuścić wam, dwunogi, czy nie? Bo „O psie...” to w sumie miłe, bezpretensjonalne, a przede wszystkim bezpieczne kino familijne. Wszyscy nas przecież kochacie - wasze potomstwo odda za szczeniaczka ostatnią gałkę lodów, a starcy pobiją kulą ortopedyczną za złe spojrzenie rzucone na ich Burka. Nikt nie zostanie tutaj zmieszany z błotem, przerażony na śmierć czy w inny sposób sponiewierany. Pełna gładkość i przezroczystość. Może więc oglądajcie już sobie te wasze kochane włochate pyszczki, które poczłapią za wami wszędzie i złagodzą obyczaje. Nam zostawcie natomiast właściwą kontrolę nad światem, nie zapominając przy tym o regularnym napełnianiu miski i wyprowadzaniu na spacer. Takie psie przykazanie. Bez odbioru, hau!
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones